Rano w bazie powitał nas tumult i natłok samochodów. Nad wszystkim jednak panował komandor Andrzej. Po zbiorowym pucowaniu, krótkiej odprawie i hymnie myśliwskim ruszyliśmy na trasę rajdu.
Po drodze czekały nas liczne konkurencje i zadania.
Ala i Karol dzielnie walczyli, mi po raz pierwszy nie wyszła próba z piłeczką, ruszyłam za gwałtownie i upsss, zgubiłam okrągły przedmiot.
Podziwiliśmy malownicze tereny.
Jurek nawet się zadumał i zapatrzył.
Rajd obfitował w wiele atrakcji, byliśmy pozytywnie zmęczeni a jeszcze przed nami było ich sporo: – pokaz elegancji na wałbrzyskim rynku.
– zwiedzanie warsztatów oldtimerowskich i pokaz w Szczawnie Zdroju.
Na szczęście mogliśmy skorzystać z dobrodziejstw uzdrowiska i skosztować czterech wód mineralnych, do tego delektować się kawą i ciastkiem w pięknej zdrojowej kawiarni.
Na koniec słynna ulica Senny i muzeum Jerzego Mazura.
To fantastyczne miejsce dla pasjonatów sportów motorowych, kawał historii i pozycja obowiązkowa dla automaniaków.
Zakończenie dnia i rajdu świętowaliśmy na balu komandorskim. Impreza przypominała raczej wiejskie wesele, w tym złym znaczeniu – muzyka była za głośna, zimny bufet nie zachwycał i to był najsłabszy punkt imprezy. Bawiliśmy się jednak dzielnie, niektórzy nawet do rana.
Dzień upłyną nam pod znakiem ciastek, ogórków i parówki, bo na śniadanie dostaliśmy parówki, przed startem ciasto, potem ugoszczono nas na trasie chlebem ze smalcem i ogórkiem. My jeszcze załapaliśmy się na ostatnie kromki, niektórym zostały tylko ogórki. W warsztatach większość uczestników zszokował poczęstunek z kuchni polowej: kromka chleba, dwie parówki i rzeczony już ogórek. Wszyscy jednak byli głodni więc zajadali, czy ze smakiem to nie wiem. W Wałbrzychu jagodzianka a w Szczawnie znów poczęstowano nas ciastem. Plus dla organizatorów, że pamiętali o przyziemnych potrzebach rajdowców, bo nie samą motoryzacją człowiek żyje.