Wyjechaliśmy chwilę po śniadaniu, szkoda, że nie mogliśmy zostać do końca – chętnie jeszcze raz pospacerowałabym po skansenie.
Maciek eksperymentował z nową trasą, która miała „ominąć Kraków górą” a prowadziła przez obrzeża Krakowa po niemiłosiernych dziurach. Tak złej drogi się nie spodziewałam, Kraków pobił Bytom a do Wrocławia nie ma co się porównywać. Zaczynam doceniać nasze drogi. Eksperyment był całkowicie nieudany do tego przez cały Kraków awanturowaliśmy się w aucie, aż ludzie na światłach dziwnie na nas patrzyli. W końcu przejechaliśmy feralny odcinek ale frycowym była kolejna część Miniaka, która nam odpadła po drodze. Do tej pory nie udało nam się zdiagnozować co to było. W każdym razie dojechaliśmy do domu, co oznacza, że była to całkiem zbędna część.
Przed Opolem dopadła nas ulewa i woda do auta wlewała się przez nieszczelne nomen omen uszczelki. Przynajmniej wiemy, w których miejscach auto przecieka. Musiałam też zwolnić bo koleiny z wodą nie służyły semi slickom i auto zaczęło się ślizgać. Do Wrocławia wjechaliśmy w upale zmęczeni ale zadowoleni z kolejnego udanego zlotu.
Ula i Jacek tym razem zlot firmowali swoim nazwiskiem, organizacja była wzorowa, atmosfera jak zwykle gorąca i to nie tylko przez pogodę. Miejsce jest wymarzone do złapania kilkudniowego luzu i kolejny wyjazd na zlot planujemy dłuższy, bo jak już tyle się przejedzie…