Pobudka przed piątą – to staje się już naszym weekendowym rytuałem. Clubi wyregulowany, wypucowany, zapakowany gotowy jest do drogi. Tym razem krótki dystans – zaledwie 120 km i znajome klimaty – Karpacz i okolice. Przed ósmą jesteśmy na miejscu – w Pałacu Spiż w Miłkowie. Większość załóg nocowała już z piątku na sobotę, są więc zarejestrowani, my dopełniamy formalności i w niewielkim chaosie ruszamy na honorowy start do Karpacza.
Ludzi jest garstka, po prezentacji samochodu ruszamy na trasę, większość kierowców gubi się i ma problemy z odczytaniem itinerera – jest dość specyficzny. My jedziemy na pamięć – bo te trasy na szczęście dobrze znamy. Dojeżdżając do Kowar prowadzimy całkiem spory peleton – chwilę stoimy w centrum. Mamy czas przywitać się ze znajomymi z Ostrowa i Legnicy.
Jedziemy dalej, tym razem w kolumnie do Ośrodka Przedwiośnie, gdzie witają nas śpiewem i kawą.
Plan jest napięty, szybko ruszamy w trasę – cel Krzeszów.
Muszę przyznać, że nigdy tam nie byłam i kompleks zrobił na mnie duże wrażenie. Może to zasługa naszego przewodnika, który wyglądał oryginalnie ale opowiadała z taką pasją, ciekawie, że aż inne wycieczki się do nas „podpinały”.
Po zwiedzaniu, wdrapaniu się na wieżę, obiedzie i zaliczeniu próby sportowej – w której miałam najlepszy czas (ex aequo) pojechaliśmy do Bolkowa.
Byliśmy jednym z pierwszych aut bo reszta znów pomyliła trasę. Zaskoczyła nas ilość osób czekających na nasz przyjazd, był spory tłum. Po żurku na talony poszliśmy zwiedzać zamek, gdzie odbywał się turniej rycerski. Niektórzy rycerze podeszli do niego bardzo serio i byłam zdziwiona z jakim impetem się biją.
Nie można było się nudzić, znów ruszyliśmy w drogę tym razem do wieży widokowej w Bukowcu.
Na koniec rajdu w małych grupkach ruszyliśmy w stronę bazy, ale po drodze czekała nas jeszcze próba sportowa – jazda z piłeczką. Nie udało nam się dojechać na nią w spokoju bo Mercedesy prowadzące stawkę zrobiły zamieszanie, wszyscy zaczęli zawracać na wąskiej leśnej drodze i zapanował ogólny bałagan. Jakoś udało się wszystkim zawrócić z zawrotki i wreszcie dojechaliśmy na parking. Do próby podeszliśmy ostatni i tym razem pobiło nas tylko czarne Porsche.
Zmęczeni wróciliśmy do zamku, każdy inną drogą (nasza prowadziła przez urocze wysypisko śmieci), ważne, że wszyscy trafili.
Po motoryzacyjnych pogawędkach przy piwie karmelowym, miodowym i ciemnym nieco spóźnieni dotarliśmy na bal komandorski.
wyjazd z Pałacu Spiż