Oczywiście w nocy co? Deszcz i burza, już powinnam do tego przywyknąć, choć ten raz mogło odpuścić. Tak chciałam zwijać suchy namiot a tu nic z tego. Nauczeni doświadczeniem korków przedwczorajszego dnia wymyśliliśmy wyjechać o 6 rano i przejechać Wiedeń przed porannym szczytem, tym bardziej, że musieliśmy dostać się na jego drugą stronę i przejechać Dunaj. Plan nam się udał z małą 5 minutową obsuwą i byliśmy za bramą kempingu. Uważnie pokonywałam kolejne ulice i z jedną małą zmyłką mojego nawigatora już byliśmy na rogatkach, gdy z przerażeniem zobaczyłam, że goni nas oczyszczarka do chodników.
Na czerwonym świetle bezlitośnie nas dopadła trąbiąc. Pasażerem tego oryginalnego pojazdu okazał się nasz kolega z pracy. Jakie to niesamowite zrządzenie losu spotkać się o 7.30 w Wiedniu na ulicy prawie 500 km od domu. Pogadaliśmy, pośmialiśmy się i pomknęliśmy dalej każde w swoją stronę. Jechaliśmy, jechaliśmy i jechaliśmy. Pogoda była wymarzona na taką długa trasę – chmury i chłodno. Na Czeskiej ziemi poczuliśmy się znacznie swobodnej, znajome tereny z Naroża witaliśmy z radością. Oczywiście nie obyło się bez żelaznych zakupów w Peny: Kofoli, knedlików i Margotek a na naszej ulubionej stacji w Międzylesiu nie oparliśmy się pokusie parówek i kawy. Byliśmy już w domu. Clubi zwycięsko zajechał około 13 pod dom i tak zakończyliśmy IMM2013.