Rano spakowaliśmy się i bez żalu wyjechaliśmy z IMMa. Co prawda, przed bramą wyjazdową staliśmy jeszcze z godzinę, bo Maciek uparł się, że zrobi kierunkowskaz. I tak mu się nie dało, ale przynajmniej nie było zwarcia. Droga była słoneczna, na początku zwariowanie kręta ale sympatyczna, naszym celem była Wenecja. W pierwotnym planie miałam wybrany kemping nad morzem i około 2 km po jego minięciu żal mi się zrobiło Słońca i ładnego dnia spędzonego w aucie. Zawróciliśmy i to była trafna decyzja. Nie dość, że kemping był nad samym morzem to jeszcze najtańszy, podobnie jak jego sklep. Oczywiście musieliśmy odstać swoje pod bramą przez sjestę, którą i tak skrócili o 10 minut ochroniarze, bo zrobił się korek kamperów do wjazdu, które zablokowały ulicę. Potem musiałam pogonić ochroniarza żeby pokazał nam miejsce i znów zaczęliśmy wakacje.
Morze i ciepły piasek rekompensowały wszystko. Po rozbiciu szybko poszliśmy na plażę z zamiarem opalania i leżenia. Mocny wiatr i zasypujący nas piasek pokrzyżowały nam plany, poszliśmy plażą do ujścia portowego w następnej miejscowości. Po powrocie na kemping zrobiliśmy sobie ucztę a potem warsztat samochodowy – Mackowi wreszcie udało się naprawić kierunkowskaz. Wieczorem przyszła burza, a jakże i padało ale na szczęście krótko bo wiatr przewiał chmury.