IMM 2013

Rano w ulewie zwinęliśmy namiot i pojechaliśmy na IMMa. Droga była koszmarna, co chwile nad nami przechodziła ulewa. Do tego około 110 km od celu zaświeciła się kontrolka od oleju. Po dolaniu 1 lita po 20 km znów się zaświeciła. Zdenerwowani stanęliśmy na stacji benzynowej. Sprawdzaliśmy potencjalne miejsca „ucieczki” oleju. Maciek miał czarne wizje, w końcu zadzwonił do Adama i po konsultacji z nim trochę się uspokoił. Kupił kolejne 3 litry. Wściekli, myśleliśmy, że nasz wyjazd właśnie się zakończył. Po wlaniu 1,5 litra ruszyliśmy, ja zamiast patrzeć na drogę wgapiałam się w kontrolkę – czy się zaświeci. Do tego ostatnie 90 km okazało się serpentynami pod górę, a na szczytach panowała gęsta mgła i nic nie było widać. Było ciężko ale dojechaliśmy, kontrolka więcej się nie zaświeciła.


Jeszcze nie wpuszczali na teren IMMa, czekaliśmy w niewielkim korku.

Zjeżdżały kolejne miniaki, pozdrawialiśmy się wesoło, panowała piknikowa atmosfera, Niemcy zaparzyli w swoim miniaku kawę i częstowali zainteresowanych napitkiem. Oczekiwanie na wjazd uprzykrzał padający deszcz i przechodzące ulewy. Poszłam wcześniej się zarejestrować i odebrałam bilety, po 15 wjechaliśmy.

Miejsce było urokliwe, ale my nie mieliśmy czasu go podziwiać, właśnie przestało padać – udało nam się „suchą ręką” rozbić namiot. Powoli obóz się zapełniał, terenu było sporo. Organizatorzy nie wyznaczali ścisłego miejsca i każdy rozbijał się tam gdzie miał ochotę. Nie mogłam się zdecydować, w końcu wybrałam teren na górce w sąsiedztwie Anglików, Niemca i pary Austriaków. Trawa nie wszędzie była wykoszona i uważam to za niedopatrzenie organizatorów.

W aucie mieliśmy małą powódź, z tyłu zalana była strona kierowcy i wszystko co się tam znajdowało. Oberwała moja torba z rzeczami, trampki. Wszędzie wilgoć i syf.
Poszliśmy na pierwszy obchód, estetów było mało, GT jeszcze mniej. Spotkaliśmy zaprzyjaźnionych Czechów, Słowaków, Anglików i na koniec Tomasza z Aną u których spędziliśmy wieczór.