Historia pewnego korektora

Wszystko w postępach prac nad GT było by świetnie, gdyby nie denerwujący wyciek płynu hamulcowego. Zlokalizowanie i ustalenie przyczyny przyszło Mackowi bardzo szybko – uszkodzony okazał się korektor siły hamowania. Starość nie radość. Niestety, część jest nienaprawialna a do tego jak na taką „duperelę” sporo kosztuje. Bez tego ustrojstwa da się jeździć ale jest mało przyjemnie i hamowanie nie koniecznie wygląda tak jak powinno. Można kombinować z zamiennikami, montażem dwururkowego „czegoś” i inne pantenty, pytanie tylko po co, część podobno psuje się raz na 20 lat i ten czas równoważy wydatek kilkudziesięciu £.
Świeżutki, nowiutki tuż przed montażem.

A historia wygląda tak…jeśli w samochodzie występowałby równy podział sił hamowania na osie, to koła tylne byłyby blokowane zbyt wcześnie i znacznie obniżyło by to sterowność pojazdu doprowadzając do poślizgu. Podczas hamowania oś przednia jest bardziej dociążana od osi tylnej (widać to doskonale po „przysiadaniu” całego przodu samochodu podczas ostrego hamowania) tak więc koła przednie są hamowane silniej niż koła tylne. Korektor siły hamowania rozdziela siłę hamowania pomiędzy poszczególne koła w zależności od obciążenia i warunków na drodze poprzez ograniczenie wzrostu ciśnienia płynu w hamulcach kół tylnych w porównaniu z przednimi korygując siłę hamowania i zapobiegając tak zwanemu „wyprzedzaniu przodu”. W mini jest on zaworem ograniczający siłę hamowania w sposób zadany i nie dopuszcza do blokowania tylnych kół podczas gwałtownego hamowania.
P.S. Dziękujemy za wkład merytoryczny Flapowi

Na nie

W tym roku styczeń jest na nie:
– nie pojechałam na WOŚP, bo nie miałam czym,
– nie pojechałam na honorowy start do Historycznego Rajdu Monte Carlo, bo Clubi nie miał odpowiedniego ogumienia,
– nie dokręciłam altonena choć mocno katowałam Krewetkę aż turbina się grzała,
ale nie ma tego złego…
– moja historia miłości do zabytkowych aut zajęła IV miejsce w konkursie Klassikauto
Wyniki
– porozmawiałam
Moje Miasto Wrocław
– opowiedziałam
Motocaina
a na koniec uczestniczyłam w szkoleniu, które zainspirowało mnie do przeprowadzenia zmian, idzie NOWE!

Szczęśliwi czasu nie liczą

Pogoda na zajęcia z doskonalenia jazdy była wyśmienita, może nie do końca dla nas instruktorów ale kierowcy mieli wymarzone warunki do jazdy. Przelotnie padający śnieg, stale dostarczał na trasę świeże porcje puchu, lekki mróz nie pozwalał na powstawanie mokrej brei. Rajdowcy ostrożnie podeszli do przejazdów i do końca jeździli zachowawczo. Ubity śnieg po przejazdach grupy rajdowej zrobił się tak śliski, że panie stanęły przed prawdziwym wyzwaniem. Małymi kroczkami oswajały się z prędkością i poślizgami, szybko jednak zasmakowały w białym szaleństwie i pod koniec zajęć ochoczo „kręciły bąki”. Po kursach nawet ja uległam pokusie i razem z Maćkiem trochę pozawijaliśmy Krewetką, altonen jednak nam nie wyszedł. Bardzo żałowałam, że nie mogę wypróbować na śniegu miniaki, pocieszałam się zegarkami z mini (może nie są najwyższych lotów ale to tylko miły gadżet), które przysłano do nas z Austrii.

Nasze kolory to – denim blue i russet brown
Przy okazji ich zakupu poznaliśmy kolejnych minimaniaków i jesteśmy umówieni na spotkanie na IMMie. Wyjazd też nabiera kolorów – zarejestrowaliśmy się na ograniczoną do 100 mini pardę po Florencji.

W WOŚP nie zagram

Czasem się tak pogmatwa i krzywo ułoży, w tym roku nie będę kontynuować chlubnej tradycji ścigania na Niskich Łąkach w ramach WOŚP. Przyczyna jest prosta – nie mam samochodu, którym mogłabym pojechać. Wyliczanka wygląda następująco: Clubi nie ma odpowiedniego obuwia. Stare opony do niczego się już nie nadają, guma się porozchodziła, a z prawego koła ciągle ucieka powietrze. Nowe opony już czekają śmierdząc gumą w pokoju, ale muszą poczekać na felgi, które planujemy oddać do renowacji i malowania.
Bąbla już nie ma za to GT wygląda tak:

Niedzielę i tak spędzę na torze instruując kierowców na doszkalającym kursie – zawsze to jakaś pociecha.