Po drobnym zamieszaniu z zegarkiem, popędziliśmy na śniadanie. Bez problemów dojechaliśmy do domu, po drodze nie było korków i innych nieprzyjemnych spowalniaczy. Auto spisywało się znakomicie i mimo ogromnej spiekoty ani razu wskazówka od temperatury nie zbliżyła się nawet to niebezpiecznego poziomu.
I tak IV zlot w Nowym Sączu przeszedł do historii. Ogromne podziękowania dla przesympatycznych organizatorów, mam nadzieję że zobaczymy się za rok w Miasteczku Galicyjskim, następnym razem obok bojlera i łóżek zapakujemy do Clubiego studnię z ryneczku!