Rano, po krótkim spacerze, gdy okazało się, że za wstęp do Parku Narodowego trzeba płacić leniuchowaliśmy w bazie rajdu. Dowiedzieliśmy się, że wczoraj wieczorem były konkursy i zadania – szkoda, że nie wiedzieliśmy o tym wcześniej.
Gawędziliśmy o samochodach, robiliśmy sobie zdjęcia…
Tym czasem rajd organizacyjnie zaczął się nieco rozłazić. Wczoraj Fiacik bambino miał niemiłą przygodę z wypiętrzeniem jurajskim i właściciel – jeden z organizatorów, mocno przeżywał uszkodzenia. Dziś w towarzystwie Borewicza pojechał do Częstochowy i zakopał się w leśnych piaskach. Mieliśmy ruszać o 10, ale start wyznaczono na 11, potem po telefonie alarmowym główny organizator przeprosił nas i poinformował o dalszym spóźnieniu i pojechał odkopywać Borewicza. Po 12 byliśmy już nieźle znudzeni, na szczęście jeden z tubylców podjął się prowadzenia naszej ekipy i po konsultacjach z „odkopującym” organizatorem wreszcie wyruszyliśmy na trasę.
Na punkcie widokowym dorwał nas organizator i zaczęło się ustalanie trasy. Nasz buckap plan wyglądał tak, że jedziemy pomoczyć nogi nad jeziorem i dalej do Częstochowy na plac, gdzie mieliśmy zarezerwowane miejsca od 13 do 16. Tam miało odbyć się zakończenie rajdu i rozdanie nagród. Była już 12.45. Tymczasem organizator uprał się, że on chce zdjęcia pod jakimś murkiem i pojechać jeszcze tu i tam i siam. Zaczynałam się irytować. Gdybyśmy wyjechali o planowanej 10 to dlaczego nie, teraz to wciskanie zwiedzania na siłę było bez sensu. I tak wszystkiego się nie zobaczy! Po debacie nad mapą ustalone zostały punkty postoju i ruszyliśmy. W Złotym potoku, gdy mieliśmy zjechać stromą polną drogą nad jezioro moja cierpliwość się wyczerpała. Zatrzymałam auto na asfalcie i postanowiłam wracać do domu, przed nami jeszcze 250 km. Pożegnaliśmy się z naszym samozwańczym przewodnikiem i pojechaliśmy.
Może był pucharek – tego się nie dowiemy, bo nie pojechaliśmy na rozdanie nagród. Organizator powinien dobrać sobie za pomocników poważniejsze osoby, bo chłopaki szalejące w legendach PRLu prowokowali problemy, grafik się sypał i robiło się nieciekawie. Ogólnie pierwszy dzień na plus drugi znacznie gorzej.