IMM sobota

Pogoda byłą w miarę, nawet ciepło, po porannym szlajaniu się po sklepach, poszliśmy atakować miasteczko z drugiej strony.

Idąc w kierunku drugiego centrum natknęliśmy się na wychodzących z bramy tatarów. Stwierdziłam, że pójdziemy ich tropem. Dalej dołączali się rycerze, Indianie i secesyjne damy. Doszliśmy do kościoła, który był miejscem zbiórki wszystkich poprzebieranych uczestników – no właśnie czego? Zaatakowała nas węgierska konnica a punktualnie o 11 wszyscy ustawili się w szyku i pomaszerowali główną ulicą w towarzystwie orkiestry i tłumów gapiów na ulicach. Poszliśmy i my, najpierw za nimi a potem idąc tropem blokowanych przez Policję skrzyżowań wyprzedziliśmy pochód i znów znaleźliśmy się na centralnej promenadzie.

<

Nie odmówiliśmy sobie zawijańca i leżenia na molo. Odkryliśmy też wężowiska na nadbrzeżnych kamieniach i tak straciłam ochotę na kąpiele w Balatonie.

O 17 po ceremonii ślubnej pojechaliśmy do bocznej bramy, ustawiać się do parady mini.
Pod bramą poznaliśmy Anglika z Markosa i Ery, którzy tak jak my czekali na paradę dołączył do nas Niemiec. Nic nikt nie wiedział – gdzie, co i jak, po dyskusji z ochroniarzami okazało się, że zmieniła się brama wyjazdowa i miejsce zbiórki jest gdzie indziej. Pomknęliśmy w naszych bolidach do kolejnej bocznej bramy. Uff, to tu. Ochroniarz kazał nam wyjechać, skręcić w lewo i jechać i tak zrobiliśmy, okazało się, że mimo zamieszania z bramami jesteśmy prawie na początku parady. Ustawili nas w długim ogonku i czekaliśmy na parę młoda w mini limuzynie. Oczekiwanie umilaliśmy sobie pogawędką z Anglikiem. Wreszcie ruszyliśmy pojechaliśmy do zabytkowego miasteczka z kościołem na skarpie, który widzieliśmy ze statku, po zrobieniu pętli wróciliśmy do Ballatonfured ale to nie był koniec parady. Po rudzie na rondzie owacyjnie oklaskiwani przez uczestników IMM, którzy nie uczestniczyli w paradzie pojechaliśmy na rundę po miasteczku – trasą porannej parady przebierańców. Zadowoleni w kolumnie wróciliśmy do obozu. To właśnie dla takich chwil warto mieć mini, poczuć się jednością większej społeczności i cieszyć się życiem. Wieczorem znów wylądowaliśmy w słoweńskim namiocie tym razem wyściskani przez serbską ekipę, która na szczęście dotarła. Wieczorem dołączył do nas Zagrzeb i byliśmy prawie w komplecie jak na Balkańskiej min jadzie – brakowało tylko Greków.