Wybraliśmy trasę „darmową” już za Brnem nie posłuchaliśmy nawigacji i miły policjant z lizakiem dał nam znak, żeby zjechać na parking. Tam policjantów było znacznie więcej i rozpoczęła się kontrola, najpierw dmuchałam – pierwszy raz w życiu. Wynik był oczywiście negatywny ale nerwów się najadłam, potem dowiedzieliśmy się, że nie mamy winiety i będzie mandat.
Kontrolującemu spodobał się samochód i dostaliśmy najniższy mandat 500 koron i informację, że do granicy możemy jechać z kwitkiem opłaty bez konieczności wykupu winiety. Zdenerwowani całą sytuacja doszliśmy do wniosku, że damy sobie spokój z trasami omijającymi drogi płatne, bo jak znów coś pomylimy to może być nieciekawie. Wprowadziliśmy „uczciwą” trasę i na najbliższej stacji kupiliśmy winietę, dalej jechaliśmy znaną drogą na Belgrad – Czechy, Słowacja i Węgry. Autostrada w Czechach nas dobiła, gorzej niż nasza słynna betonowa A4, na szczęście był to krótki odcinek i auto odpoczęło na autostradzie w Słowacji. Nuda nas dobijała, ciekawiej zaczęło się dopiero gdy zjechaliśmy z autostrady prowadzącej do Budapesztu i pojechaliśmy w stronę Balatonu. O 13 wjechaliśmy na teren IMM, bez rejestracji, poinformowano nas tylko, że możemy wjechać i się rozbić a rejestracja rozpocznie się o 16 i trzeb będzie wyjechać autem i wjechać jeszcze raz. Ne zastanawiając się co to może oznaczać podekscytowanie wjechaliśmy na kemping. Miejsc wolnych było sporo, postanowiliśmy rozbić się koło Anglików mając w pamięci dobre doświadczenia z Niemiec i sąsiedztwa Mike’a. Nie była to wprawdzie silent zone ale blisko zaplecza sanitarnego i wyjazdu. Rozbiliśmy się dość szybko zważywszy drobne problemy ze składaniem nowego namiotu. Zaliczyliśmy pierwszy deszcz i rozpoczęła się rejestracja – sznur auto sięgał horyzontu. Stwierdziliśmy, że nie będziemy wyjeżdżać i czekać w długim ogonku bo to bez sensu. NA niepotrzebnym blokowaniu wcześniejszej rejestracji Węgrzy polegli. Cwaniackim sposobem Maciek załatwił rejestracje pieszą – mieliśmy to już przećwiczone w Uniejowie 😉 I tak oficjalnie rozpoczęliśmy IMM 2012.
Polska ekipa meldowała się koło 19. Teren był bardzo ładny, dość rozległy – miejsca nie brakowało, rozkładały się już sklepy a my poszliśmy na plażę. I tu zaskoczenie nad Balatonem nie ma plaż, nasza na kempingu była malutka z nawiezionym piskiem, dalej były kamienie i szuwarowo – betonowy brzeg. Woda w jeziorze mętna jak mydliny – byliśmy zawiedzeni jak na razie to najgorsze jezioro nad którym byliśmy. Tęsknie wspominałam Genewskie i Bodeńskie. Z ciemnych chmur na niebie zrobiła się burza i nieźle zaczęło padać. Całą noc przechodziły burze, padało i wiało. Namiot przeszedł niezły chrzest ale nie przemókł.