Wyjechaliśmy pełni optymizmu, do tej pory nie było najmniejszych problemów z Clubim i nic nie zapowiadało katastrofy która miała nastąpić 😉
Kierowaliśmy się w stronę Oleśnicy fragmentem autostrady. Po zrobieniu luzów i zawiechy przeprowadziliśmy test prędkości i 100 km zostało pobite. Auto spisywało się świetnie, gorzej z drogą, która przez zwężenie i światła cała została zakorkowana. Od czego jest jednak mini i swoim starym sposobem pokonaliśmy dobrych kilka kilometrów by przed światłami w Długołęce posłusznie jechać już w kolumnie. Temperatura silnika trochę podskoczyła ale było bardzo gorąco a i prędkość zrobiła swoje, czasem też coś popiskiwało ale bagatelizowaliśmy to zwalając winę na hamulce bębnowe. Mijając Oleśnicę obwodnicą strzelił nam pasek klinowy i tak skończyła się jazda – zapasowego nie mieliśmy. Po telefonach do przyjaciela, assistanca postanowiłam pójść na poszukiwanie rajstop. Idąc przez pola doszłam do zabudowań, zadzwoniłam do pierwszego domu z brzegu. Otworzyła mi zdziwiona kobieta, a gdy usłyszała moją prośbę jeszcze bardziej się zdumiała. Spytałam czy sprzeda mi rajstopy, opowiedziałam o co chodzi i dostałam dwie pary na zapas 🙂 Tym czasem Maciek odwołał pomoc bo i tak pan z lawety stwierdził, że paska w takim rozmiarze to nigdzie nie dostanie. Czekaliśmy na przyjazd Adama. Przywiózł nam daw paski, pomógł zamontować i kontrolnie po wszystkim jechał za nami. Niestety Clubi zbuntował się na dobre a pasek był tylko preludium. Przy prędkości powyżej 40 km/h zaczął głośno piszczeć. Terenowe próby zdiagnozowania przyczyny nie przyniosły skutku i zdecydowaliśmy się wrócić do domu. Nasz dobry duch i opiekun mini pojechał do domu a my w porywach do 60 km/h zawlekliśmy się 50 km z powrotem do domu. Wściekły Maciek zabrał się za rozkręcanie lewego koła bo to ono produkowało pisk. Po zdjęciu wszystkiego, włącznie z kielichem dalej piszczało. Napsikał smaru i przy teście prędkości na koziołkach ku naszej uciesze przestało. Było po 23, postanowiliśmy wszystko skręcić i przeprowadzić test w gotowości bojowej na kołach – pojechałam w nasze testowe krzaki ale niestety przy 40km znów ten cholerny pisk. Zrezygnowani, po nocnej debacie zdecydowaliśmy się pojechać na rajd Skorpionem. Przyznam szczerze, że bałam się wziąć Bąbla, żeby znów coś nie „wyskoczyło”.
WIELKIE PODZIĘKOWANIA DLA ADAMA, NA KTÓREGO POMOC ZAWSZE MOŻEMY LICZYĆ!