Nierafinowany cukier czyli włoska historia

W gorączce poszukiwań sprawdziłam połączenia lotnicze -nawet w obie strony 🙂 jak na zamówienie akurat była rewelacyjna promocja. Zgłosił się do nas kolega skuszony Słońcem Italii, który zaoferował swoje towarzystwo w trakcie wyprawy. Nie pozostało nam już nic innego jak napisać do właściciela i dopytać o szczegóły. Plan mieliśmy gotowy – lecimy samolotem, wracamy na kołach w wesołej ekipie.
Co jakiś czas zaglądam na strony ogłoszeń dotyczących sprzedaży aut w poszukiwaniu rodzynków i ciekawych ofert. Tym razem znalazłam ogłoszenie dotyczące auta z Włoch. Auto spełnia moje wszystkie wymagania czyli jest z przed 1980 roku w stanie oryginalnym i co najważniejsze takiego egzemplarza nie ma jeszcze w Polsce. Pierwsze co zrobiłam to sprawdziłam odległość od Wrocławia – 1300 km. Oczywiście zawiadomiłam Maćka, który zachowując się jak przekupa rozklepał kolegom oraz na wszystkich możliwych forach. No i zaczęło się wspólne nakręcanie. W gorączce poszukiwań sprawdziłam połączenia lotnicze (nawet w obie strony) jak na zamówienie akurat była rewelacyjna promocja. Zgłosił się do nas kolega skuszony Słońcem Italii, który zaoferował swoje towarzystwo w trakcie wyprawy. Nie pozostało nam już nic innego jak napisać do właściciela i dopytać o szczegóły dotyczące auta – wysłałam stosowny elaborat. Plan mieliśmy gotowy – lecimy samolotem, wracamy na kołach w wesołej ekipie. Auto jest stworzone do tego typu wypraw i trzy dorosłe osoby spokojnie się w nim wyśpią, będziemy omijać autostrady w razie „W” i jakoś damy radę przejechać te kilometry. Jak zwykle w takich wypadkach oboje przeżywamy niesamowitą huśtawkę nastrojów, gwoli ścisłości dodam, że to już po raz trzeci (dwie poprzednie zakończyły się zakupem), raz jesteśmy pełni euforii za chwile dopada nas zwątpienie. Jedno drugiemu wynajduje argumenty na NIE, uzasadnia i sprowadza na ziemię, po dziesięć razy na godzinę zamykamy temat ale skrycie każde myśli dalej o aucie i w końcu temat znów powraca stale posuwając się do przodu. Tym razem było i jest dokładnie tak samo. Zawzięcie dyskutując o potencjalnym zakupie pojechaliśmy do Czech na zlot. Na miejscu, o zgrozo! zobaczyliśmy pięknie odrestaurowany egzemplarz „naszego Włocha”. Ja już zupełnie się pogrążyłam, Maciek sprawdzał wymiary czy zmieści się do garażu.

Jak by tego było mało odpisał właściciel, co prawda tylko jednym zdaniem ale i tak byłam zachwycona nawiązanym kontaktem. Odpowiedź nie była nam na rękę – mechaniczny stan auta jest nie znany – od lat nie odpalane. Temat przycichł. Po naszym powrocie do kraju zaczęłam nękać włoskich mini maniaków, żeby ktoś podjechał i zobaczył auto. Tym czasem znów napisał właściciel z kolejną porcją informacji o aucie. Z naszej wyprawy nici, auto nie wróci na kołach – stało nieodpalane 4-5 lat. Nie zaryzykujemy takiej podróży. Maciek totalnie mnie zaskoczył, informując mnie o cenach wynajęcia lawety – jest do przełknięcia. Moje maile chyba zmęczyły właściciela auta, bo zaproponował mi kontakt z Polakiem mieszkającym we Włoszech, który włączy się w pomoc sprowadzenia auta. Jak się skończy włoska historia nie wiadomo, chi cerca trova.