Po rekordowych czterech godzinach stawiliśmy się w hotelu, jechaliśmy długo ale pogoda nas rozleniwiała. Przyjemne ciepełko, piękne widoki po co się spieszyć? Na miejscu i tak byliśmy jednymi z pierwszych. Hotel okazał się najlepszym z odwiedzanych do tej pory na Narozu. Spotkaliśmy całą Czeską ekipę w komplecie, było też kilka aut z Węgier, Słowacji i pięć aut od nas. Z tradycyjnym półgodzinnym opóźnieniem ruszyliśmy na nocny rajd. Itinerer nie sprawiał nam żadnych problemów, gorzej z zadaniami – pytania były trudne i na większość odpowiadaliśmy na czuja. O dwudziestej trzeciej byliśmy z powrotem w hotelu.
Po marnym, hotelowym śniadaniu szybko ustawiliśmy auto w kolejce do rajdu. Musieliśmy się spieszyć bo przed nami jeszcze był powrót do domu. Pogoda po porannej mgle nam sprzyjała i w towarzystwie Słońca ruszyliśmy na trasę.
Okazało się, że są problemy z pomiarem czasu i rajd nie będzie rozgrywany z limitami. Na trasie czekały na nas kolejne pytania i różnorodne zadania, a także próba sportowa. Ciekawa była ósemka do przejechania tylko, że to pasażer kręcił kierownicą – zgrany z nas zespół i bardzo sprawnie nam to poszło. Gorzej było z próbą sportową, musieliśmy na nią czekać prawie dwie godziny, a potem przejechać dość wymyślny tor bez próbnego przejazdu od razu na czas.
Na mecie znów czekaliśmy na organizatorów, żeby wykonać ostatnie zadanie i oddać kartę drogową. Przed szesnastą wyjechaliśmy do domu. Czesi są wyluzowani i nigdy się nie spieszą, ale trzeba im przyznać, że Naroze organizują świetnie. Wybierają ciekawe miejsca, itinerery są doskonale przygotowane, podobnie jak cała trasa. Zabawa jest doskonała.