W Churze do snu wtórował nam rwący potok. Rano dalej denerwowały mnie widoki gór, podjęliśmy więc decyzję, że nie jedziemy do Davos i St. Moritz tylko bezpośrednio nad Jezioro Bodeńskie. Chciałam odpocząć po wczorajszym, poopalać się a co najważniejsze do przejechania mieliśmy tylko 95 km. Zwinęliśmy namiot i w drogę. Wyjechaliśmy z Szwajcarii to był już definitywny koniec naszej wyprawy, przejechaliśmy przez fragmencik Austrii by trafić do Lindau w Niemczech.
Jezioro Bodeńskie było urzekające. Na kempingu przed zameldowaniem poproszono nas, żebyśmy najpierw wybrali sobie miejsce a dopiero potem się zameldowali. Dla kamperów już nie było miejsca, dla namiotów jeszcze na szczęście trochę wolnej przestrzeni zostało ale przyjechaliśmy po 10 więc do wieczora i ona się wypełniła. Po rozbiciu namiotu poszliśmy do pobliskiego sklepu po drobne zakupy a potem na plażę, opalać się, pływać i leniuchować. Podczas gdy my oddawaliśmy się kąpielom w kamienistym jeziorze kruk zaatakował nasze precle zostawione na ręczniku. Cwaniak chciał ukraść całą paczkę, jednak ta okazała się za ciężka i tylko zaciągnął ją na trawę. Udało się nam go przepłoszyć i uratować paczkę :). Schowaliśmy ją pod ręcznik, kruk próbował jeszcze dwa razy ją zwędzić ale nie mógł jej znaleźć, obchodził go kilkukrotnie dookoła w końcu zniechęcony odleciał.
Nie dawały mi spokoju rejsy statkiem więc wybraliśmy się 4 km pieszo do zabytkowej części wyspy skąd wypływały statki wycieczkowe. Na miejscu okazało się, że 10 minut spóźniliśmy się na dwugodzinny rejs został nam tylko jeden godzinny o 16.30. Poszliśmy zwiedzić miasteczko a o 16.10 karnie stawiliśmy się na przystani. Była jeszcze chwila grozy czy rejs się odbędzie bo musiało być co najmniej 15 chętnych ale na szczęście uzbierało się znacznie więcej amatorów morskich wycieczek. Popłynęliśmy więc w mój upragniony rejs…
Potem z powrotem na kemping, na plażę i do wody. Miniakowe wakacje dobiegały końca.