Planowałam wstać o ósmej ale jak zwykle o szóstej byłam już na nogach. Maciek nie był zadowolony z tego powodu. Pogoda do jazdy była świetna dlatego zdecydowaliśmy jechać od razu na IMM – 700 km. Na 300 km przed celem stanęliśmy na parkingu zrobić sobie grilla. Trochę spłoszyła nas Policja ale kaszankę udało nam się ugrilować ;). Posileni ruszyliśmy na granicę. Mieliśmy szczęście, że wcześniej nie kupiliśmy winiety bo kolejka dla „winietowców” była spora dla tych co kupowali (tak jak my) ruch odbywał się płynnie (o ironio) i przed nami było ledwo dwa auta.
Na Szwajcarskiej autostradzie jechało mi się bardzo źle wszyscy cieli lewym pasem i nikt po manewrze wyprzedzania nie zjeżdżał na prawy. W konsekwencji lewy był wolniejszy i tworzyły się zatory.
Po drodze spotykaliśmy coraz więcej miniaków. Z ekipą holenderską mijaliśmy się kilkukrotnie – raz oni nas wyprzedzali potem stawali na parkingach to my ich mijaliśmy i tak z trzy razy. Tuż przed zjazdem z głównej drogi podpięliśmy się za nimi i większa ekipą wjechaliśmy na IMMa. W St. Stephan stawiliśmy się o 17.55 – pięć minut przed otwarciem rejestracji! Zaskoczyło nas przeraźliwe zimno i lekka mżawka.