Początek końca

Tym razem przywitało nas słońce. Po śniadaniu wszyscy udali się do „swoich skarbów” pucować je żeby elegancko prezentowały się na rynku w Ustroniu. Jak zwykle w kolumnie pojechaliśmy trochę okrężną ale bardzo malowniczą drogą na rynek. Po drodze odwiedziliśmy też zlot syren. Mieliśmy czas wolny ale nie chciało nam się nigdzie chodzić tym bardziej, że w odwiedziny przyjechał Sezar z Sabiną oczywiście miniakiem 🙂

Po ich wizycie czas nam się dłużył i stanie zaczęło nam się nudzić.
O 13.30 ruszyliśmy do Zameczku Prezydenta minęliśmy się po drodze z Luperem. Myślałam, że może do nas dołączy ale chyba widzieliśmy się tylko przypadkiem, bo jest organizatorem zlotu MKP, który ma się tu odbyć za tydzień. Petka zdechła pod górkę i nie tłumaczą jej nawet dwadzieścia dwa konie bo Tatra rewelacyjnie dawała sobie radę z siedemnastoma. Byliśmy w pierwszej grupie, która wchodziła zwiedzać obiekt, reszta została w karczmie na obiad.

Po nieprzyjemnej kontroli przy użyciu bramki i urządzenia do kontroli rentgenowskiej weszliśmy do środka. Cały czas obok przewodniczki towarzyszyła nam ochrona. Od początku byli bardzo niemili i opryskliwi, wręcz aroganccy. Sam zameczek bardzo mi się podobał, wnętrza urządzone są ze smakiem i bardzo nowocześnie jak na lata 30. Dominującymi kolorami są szary, waniliowy i granatowy. Chętnie widziałabym u siebie takie meble i żyrandole. Bardzo już głodni wróciliśmy do karczmy na obiad i ku mojemu rozczarowaniu podano rosół i sztukę mięsa z nieco rozwodnionym puree. Po obiedzie mieliśmy zjechać do reszty majówkowiczów, którzy zwiedzali zameczek. Czekaliśmy na komandora ale po pół godzinie sami postanowiliśmy pojechać na dół, reszta po kilku minutach do nas dołączyła i wspólnie całą „grupą pierwszą” pojechaliśmy zobaczyć tamę. Rajd w zasadzie się już cały rozjechał i nie było wiadomo kto, gdzie i kiedy. Nie mieliśmy już ochoty na nikogo czekać i w trzy miniaki pomknęliśmy na rynek w Ustroniu. Pogoda mocno się popsuła i zaczęło padać. Gdy dojechaliśmy na rynek już lało. Ustawialiśmy miniaki na trzy podejścia – mieliśmy cały rynek dla siebie a to przecież są spore auta więc wybór odpowiedniej pozycji parkingowej był trudny. Robert w końcu zarządził – jak najbliżej wyjazdu żeby można było po angielsku się ulotnić. Trochę postaliśmy pod parasolem i gdy już przyjechała reszta ekipy na szczęście zostaliśmy zaproszeni do Sali obrad Urzędu Miasta. Tam czekała na nas kawa i pyszne drożdżówki i zaczęło się… Piotr lekko odpłynął na fali samozachwytu rajdem, nie strawne stały się też Jego komentarze dotyczące Rydzyny. Nam się tam akurat podobało!
Dodatkowo okazało się, że bal komandorski nie odbędzie się w naszym pensjonacie ponieważ trwa tam przyjęcie wesele. Mieliśmy zostać na rynku do 21 i stamtąd pojechać na Równicę na bal. Postanowiliśmy urwać się z rynku bo deszcz nie przestawał padać i pojechać do naszego zajazdu. Tam kazało się że jest już po weselu ale nie możemy zmienić lokalizacji balu bo wszystko już jest naszykowane. Coraz bardziej niezadowoleni o wyznaczonej godzinie chcąc nie chcąc pojechaliśmy na górę. I to chyba był nasz błąd to co odbyło się na balu przekreśliło całą naszą sympatię dla majówki. W następnym roku już nas na niej nie będzie. Mam tylko nadzieję, że jeszcze spotkamy na innych zlotach naszych przesympatycznych znajomych…