Trzycatek

Tradycji musiało stać się zadość i przywitało nas zachmurzone niebo. Po śniadaniu wszyscy udali się do aut i zgodnie z nadanymi numerami wyjechaliśmy w kolumnie. Miniaki jechały w czołówce z numerami 7, 8 i 9. Niestety zaczęło padać a miejscami nawet ulewnie.

Pierwsza na liście bogatego programu była Kurna chata Jana Kawuloka gdzie Janko dał wspaniały popis gwary i gry na instrumentach ludowych w tym na dudach. Siedzieliśmy wszyscy z rozbawieniem słuchając dlaczego dom nie ma komina (nasza interpretacja – żeby bociany nie mogły budować gniazd okazała się błędna). W tym czasie pogoda zlitowała się nad nami i przestało padać. Następny na trasie był dom – miejsce ślubu Janka i Maruisi z „4 pancernych i psa” a pogoda robiła się coraz ładniejsza. W „Domu trzech narodów” zostaliśmy ugoszczeni przez panią burmistrz tutejszym specjałem – ciastem (najlepsze było z jabłkami ;)) podziwialiśmy też „Galerię sztuki Kukuczka – na granicy bez granic”. Dzieła „Pety Basi Przyłuskiej” i „Akt z palcem w dziurze” wszystkich nas porwały na wyżyny sztuki.
Najwięcej zainteresowania o dziwo panów wzbudziło muzeum koronek im. Marii Gwarek w Koniakowie (konie kuli). Z wielkim zaciekawieniem wysłuchałam historii o koronce dla królowej Elżbiety II wykonanej z nici chirurgicznej, później ją podziwiałam zza szyby – jest tak delikatna.
Korowodem pojechaliśmy podziwiać widok na Tatry na Ochodzitej. Wyszło słońce i zadowoleniem mogliśmy otworzyć swoje dachy. Po przestanku w karczmie udaliśmy się do Węgierskiej Górki zwiedzać Fort „Wędrowiec”. To nie był koniec wrażeń czekał nas jeszcze Browar Żywiec, zwiedzanie, degustacja i obiadokolacja. Trochę zawiodłam się degustacją bo dali nam po szklance i butelce soczku, mogliśmy jedynie skosztować Portera na pokazie palenia słodu. Obiad też nie był wysokich lotów. Ostatnim punktem programu była Wisła i „skocznia Małysza” Do bazy wróciliśmy tuż przed 21 prosto na placki po zbójnicku. Do późnej nocy debatowaliśmy z p. Krzysztofem o silnikach.