Po czternastu godzinach byliśmy w domu. Czas całkiem niezły, trzeba odliczyć z tego co najmniej 1,30 na postoje, zakupy w Czechach i „parówkę” w Międzylesiu 🙂 Nie zmienia to faktu, że auto spisało się na medal. Pod koniec drogi zaczęły bardzo „śmierdzieć” hamulce i hamowałam pulsacyjnie żeby ich nie nadwyrężać. Miały prawo – Maciek dobrze to podsumował – auto przeszło gehennę. Ponad 30 stopni wynosiła temperatura powietrza a drogi dochodziła miejscami do 54! Powiedziałam sobie, ze nigdy więcej nie będę tak katować żadnego auta. Zresztą dla nas to też nie była przyjemność. Postanowiła Szwajcarię podzielić nie na dwa dni a na trzy żeby „kulturalnie” dojechać na miejsce.
Podsumowanie zlotu: minus dwie koszulki plus dwie bluzy bilans na zero 🙂