IMM 2010 – 20 maj

Wyruszyliśmy, chcieliśmy być jak wcześniej, a że do pokonania mieliśmy „zaledwie” 600 kilometrów wyjechaliśmy bez pośpiechu. Pogoda była dobra do jazdy, ale w miarę zbliżania się do celu niebo było coraz bardziej zachmurzone w końcu zaczął padać deszcz. Wysunęła nam się guma od wycieraczek i musieliśmy zjechać na najbliższy parking, aby ją poprawić. A na parkingu – oczywiście Miniaki z Niemiec. Pozdrowiliśmy się i dalej w drogę. Po 7 godzinach byliśmy na miejscu. W mieście wypatrzyliśmy drogowskazy na IMM i bez problemów dotarliśmy do celu. Było zimno i mgliście. Odstaliśmy zwyczajową, tym razem bardzo krótką kolejkę do wjazdu i oficjalnie rozpoczęliśmy meeting.

Przyjechaliśmy jako 81 pierwsza załoga na IMM!
Trochę zagubieni rozglądaliśmy się po obozowisku. Okazało się, że nie ma podziału, sektorów i każdy rozbija się tam gdzie chce. Do tego trawiastego terenu było jak na lekarstwo, same kamienie i asfalt. Większość „trawiastych” miejsc była już zajęta, ale udało nam się znaleźć świetne miejsce przy asfaltowej uliczce. Obok nas obozowali Austriacy i rozbił się też Mike z ekipą z Anglii (organizator poprzedniego IMM).

Dalej byli Francuzi (z którymi wjeżdżaliśmy na IMM w Holandii) i inni „lokatorzy”, którzy szybko się wynieśli w bardziej zaciszne miejsce 🙂

Poszliśmy na rekonesans tegorocznego zlotu. Byliśmy zaskoczeni, że Niemcy zdecydowali się w takim miejscu go zorganizować. Samochody zaczęły przybywać z coraz większym natężeniem, a miejsc ubywało. Obozowisko było stanowczo za małe na planowane ilości osób i aut. Pomijam już fakt braku trawy. Jedynym plusem była duża hala (w której odbywają się Oktoberfesty) i mieszczące się w niej zaplecze sanitarne.

Po obiadokolacji i kolejnym spacerze po obozie mżawka zmusiła nas do siedzenia w hali, kiedy zaczęło padać poszliśmy do namiotu. Noc była bardzo zimna do tego cały czas padał deszcz. Bałam się, że namiot tego nie wytrzyma.