Jedziemy po Kacyka. Bidulek brudny. Montujemy fotel i … nie odpala. Modlę się, żeby to był akumulator.
Ładujemy, ja w międzyczasie szaleje ze ściereczkami, w domu czekają profesjonalne kosmetyki Meguaiersa. Odpalamy i uff – działa. Trochę strzela w tłumik ale wyjeżdżam, ostro go cisnę i pędzę do domu. Maciek z trudem nadąża. Po drodze pierwsze tankowanie. Jedzie mi się świetnie, auto „ma kopa” i jedynym mankamentem są fotele – stare kanapy, na których się ślizgam i są szalenie niewygodne.
W domu dalsze szorowanie, wymiana uszczelki pod pokrywą, naklejamy emblematy. Pasy zostawiamy na inny dzień – to poważna „operacja” a my nie mamy doświadczenia.