Rano – śniadanko. Przywitała nas niemiła wiadomość, że nie możemy kupić igły, dostaliśmy kolejne do testowania (tych też nie możemy kupić). Skończyło się na naszej ulubionej ABD i pojechaliśmy do sklepu na zakupy. Zaopatrzeni w piwo i inne czeskie dobroci (oblat, studencka) wróciliśmy do zlotowiczów.
Oddaliśmy „naszą wypasiona igłę” i pojechaliśmy na zwiedzanie okolicy. Nie braliśmy udziału w próbach rajdowych – ani w testach ani startach.
Jakoś szkoda mi piłować auto ile fabryka dała. Dla mnie rajdy turystyczne są najfajniejsze – można wiele zobaczyć i poznać choć trochę okolicę. Pojechaliśmy na parking suchy wrch i 4 kilometry poszliśmy pieszo. Bardzo przyjemna wycieczka, na miejscu zjedliśmy obiad i jagody prosto z krzaczków. ustaliliśmy też, że jeszcze tu przyjedziemy na zwiedzanie boudy – największego bunkra – trasa 120 min. Wróciliśmy do siebie – tym razem pojechaliśmy do góry Miniakiem. Posiedzieliśmy, wypiliśmy piwko, porozmawialiśmy z właścicielką i innymi turystami z naszego domu. Na koniec poszliśmy się jeszcze przejść.