Cenkovice – piątek

Wyjazd do Cenkovic. W drodze dzwonimy do warsztatu. Właściciela nie ma – sekretarka poszła na warsztat zobaczyć co słychać. Samochód w trakcie prac blacharskich, wkrótce będzie malowany. Jestem lekko niepocieszona, czekamy nadal… Droga do Czech dość przyjemna. Nasz Orlen z parówką zamknięty – remontują – na szczęście nadal sprzedają parówki i kawę. Posileni docieramy do Czech. Jeszcze kilkanaście kilometrów i będziemy na miejscu.

Mijane po drodze wioski są urocze – malusie, drewniane domeczki. Docieramy na miejsce – okazuje się, że nasz domek jest ostro pod górę. Ostatni dom w wiosce, najwyżej. Prowadzi do niego wąziutka droga, Miniakiem wdrapaliśmy się tam na jedynce ostro piłując furę. Domek przytulny. Trzeba zdejmować buty przy wejściu i na dodatek palą w piecu. Pozakręcałam wszystkie kaloryfery i otwarłam balkon. Na dworze ciepło, koło 20 stopni. Auto odprowadzamy na dół do hotelu gdzie jest zlot. Zjeżdża się coraz więcej Miniaków – są już Węgrzy, Słowacy, Austriacy. Dostajemy numer – nasz historyczny 23 i jesteśmy pierwszymi rejestrującymi się. Auto zostaje profesjonalnie oklejone a my idziemy na smażony syr i tatarską omaćkę. Przeszliśmy się do sklepiku po piwko. Odwiedziliśmy nasze lokum na górze. Koło 19 zjawia się reszta polskiej ekipy. Dwudziesta – zjeżdżamy na miejsce startu rajdu nocnego. Maciek odwala prolog – jazdę rajdową na czas i ruszamy. Idzie nam zadziwiająco dobrze z odczytywaniem trasy po drodze odnajduję zadanie na drzewie. Po jednej zmyłce i zawrotce – zupełnie niepotrzebnej jesteśmy na trasie. Zbieramy zagubione Miniaki, docieramy na oes. Stoimy w korku do próby i z Miniakiem zaczyna się coś dziać. Na wolnych obrotach gaśnie. Maciek wprowadza totalnie nerwową atmosferę, podkręca ssanie i udaje nam się dalej jechać. Nie zwracam uwagi na oes i resztę trasy – byle tylko dojechać. Trasa liczyła ponad 30 kilometrów, dotarliśmy na metę po 22. Na szczęście szczęśliwie. Czeka nas droga około 1 km mocno pod górę do domu – na nogach 🙂