Rano śniadanko – też szybko żeby nie było kolejki. Maciek znalazł kupony i mieliśmy podwójnie śniadanie – typowo angielskie ale pyszne i ten bekon…. Nieźle najedzeni znów szaleliśmy na stoiskach. Odkryliśmy fają ruderalnię i z zapałem grzebaliśmy w używanych częściach do m.
Spacer po mieście tym razem w druga stronę. W tak zwanym międzyczasie kupiliśmy części jakie chcieliśmy, Maciek zamontował niebieskie kierunkowskazy po boku i białe lampki z przodu. Po południu znów impreza tym razem na zakończenie. Poszliśmy tam i siedzieliśmy z Darkiem i „Adamami”. Reszty ekipy z polski nie było – jak zwykle pili w swoim gronie pod klubowym namiotem. Impreza miała niezłe opóźnienia i w końcu nastąpił moment przemowy organizatora (50+) i przekazanie klucza.
Liczę, że Niemcy pokażą co znaczy organizacja i porządek. Przemowa anglików bez ładu i składu, łamiącym się głosem, babcie ze staffu śpiące zamiast pilnować aut, wrzaski spod prysznica, że brakło wody i parada miedzy namiotami z niespłukaną z szamponu głową – bezcenne.